- 2025-09-19
- 147
- 25 minutes read
Google to nie magia – rozmowa z Aleksandrą Machnicką

Aleksandra Machnicka to przedsiębiorczyni, która udowadnia, że technologia nie musi być straszna ani skomplikowana. Od lat wspiera kobiety w biznesie online, ucząc je, jak w prosty sposób zadbać o widoczność swoich stron. W rozmowie z nami opowiada o swojej drodze – od pierwszych korepetycji rozliczanych w jajkach niespodziankach, przez odważne decyzje biznesowe w Hiszpanii, aż po stworzenie kursu Google Search Console, który daje przedsiębiorczyniom realne narzędzia do rozwoju. To szczera opowieść o lekcjach, sukcesach, ale też o trudnościach, które stały się trampoliną do dalszego wzrostu.
Redakcja GIRLBOSSKIE: Jak zaczęła się twoja historia? Czy możesz podzielić się historią momentu, który był punktem zwrotnym dla Ciebie jako przedsiębiorczyni?
Aleksandra Machnicka: Kiedyś myślałam, że moja historia zaczęła się dopiero po przeprowadzce do Hiszpanii, ale prawda jest taka, że to było o wiele wcześniej. Już w liceum udzielałam korepetycji z matematyki – i uwaga, pierwsze „honorarium” dostawałam w jajkach niespodziankach. Potem na studiach dorabiałam przy różnych projektach statystycznych – obliczenia, algorytmy, kalkulacje… zawsze coś do policzenia. Jeszcze wcześniej, pod koniec gimnazjum, tworzyłam szablony na blogi, kiedy w Polsce dopiero zaczynała się moda na blogowanie – grafika w Photoshopie, trochę kodu i gotowe. Tak że przedsiębiorczość chyba zawsze była gdzieś ze mną.
Ale rzeczywiście taki prawdziwy punkt zwrotny to była przeprowadzka do Hiszpanii. Tu ludzie pracują bardzo długo, a ja… chciałam mieć życie. Więc postanowiłam, że otworzę własną działalność. Na początku działałam wspólnie z Asią – buziaki dla Asi! – ale kiedy ona wybrała biznes stacjonarny, szkołę edukacji domowej, ja zostałam sama ze wszystkim. I to było trochę „o jeju, jeju, jak to ogarnąć”, a trochę: „okej, teraz to już jest tylko moje”.
Kolejny zwrot? Pandemia, która dla mnie – wbrew wszystkiemu – wyszła na plus, bo online nabrało mocy. No i moment bardzo osobisty – kiedy w badaniach okazało się, że mam raka. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, ale właśnie wtedy poczułam ogromną wdzięczność, że mam swoją firmę. Że mogę zwolnić, że mogę pracować mniej, kiedy potrzebuję, i że mam przy sobie męża, który zawsze mnie wspiera. To mi dało takie poczucie: „okej, mam wybór i mam wpływ na swoje życie”.
Jakie wydarzenie z Twojego życia zawodowego uznajesz za największy sukces i dlaczego?
Zawsze mam problem z takim pytaniem, bo dla mnie sukces to nie jest jeden wielki punkt na osi czasu, tylko wiele małych momentów. W danym momencie coś było dla mnie najważniejsze – i dopóki to osiągnęłam, czułam się spełniona. Myślę, że moim największym sukcesem jest to, że to, co sobie postanowię, prędzej czy później realizuję – po swojemu i w swoim tempie.
Jeśli miałabym wskazać coś konkretnie – to każda współpraca, w której nie tylko tworzę stronę czy pomagam w widoczności, ale też… zyskuję nową koleżankę. Moje klientki to naprawdę cudowne kobiety i często nasza relacja wykracza poza biznes. To dla mnie ogromny sukces – że mogę pracować z osobami, które lubię i które lubią mnie.
No i oczywiście – takie zaproszenia do współpracy od dużych nazwisk czy marek też są super potwierdzeniem, że to, co robię, ma wartość. Ale wiesz… najważniejsze jest dla mnie to, że ja naprawdę lubię to, co robię – i że moje sukcesy są nie tylko w wynikach, ale też w relacjach.
W drodze do osiągnięcia swoich celów biznesowych, jakie były najważniejsze lekcje które Cię spotkały?
Oj, trochę ich było! (śmiech) Na początku pamiętam, że wyglądałam bardzo młodo i często słyszałam w oczach ludzi coś w stylu: „a co ona tam może wiedzieć?” – mimo że metryka mówiła co innego. To była dla mnie lekcja numer jeden: umieć komunikować swoją wiedzę tak, żeby nikt nie upupiał Cię ani ze względu na wiek, ani na to, że jesteś kobietą. W tym bardzo pomogły mi studia na politechnice i praca jako analityk sprzedaży – tam nie było miejsca na „ładne słówka”, liczyły się liczby i fakty.
Kolejna lekcja przyszła z trudnych współprac, kiedy jeszcze nie miałam jasno określonego klienta docelowego. Brałam wszystko – i siłą rzeczy trafiali się tzw. ciężcy klienci. To było czasem frustrujące, ale właśnie to doświadczenie nauczyło mnie, jak ważne jest testowanie, sprawdzanie i w końcu – świadome decydowanie, z kim chcę pracować.
No i chyba najważniejsze: biznes to proces. Na początku chciałam, żeby wszystko działało od razu – a teraz wiem, że trzeba dać sobie czas, próbować, popełniać błędy i uczyć się na nich. To dzięki temu dziś mogę tworzyć biznes po swojemu – świadomie, spokojniej i z dużo większą lekkością.
Czy istnieje jakiś mentor lub osoba, która miała istotny wpływ na Twoją karierę, i jakie cenne wskazówki otrzymałaś od tej osoby?
Tak, od dwóch lat pracuję z Nadią z Helix World i mogę śmiało powiedzieć, że to ogromnie zmieniło moje podejście do biznesu. Poza tym dużo daje mi też terapia i różne metody samorozwojowe, które stosuję – bo biznes to nie tylko twarde narzędzia i strategie, ale przede wszystkim praca z własną głową.
Mam też ogromne wsparcie w Karolinie Karolczak, z którą pracuję w Celomanii nad wyznaczaniem celów i wizji, oraz w Emilii Bartosiewicz-Brożynie z Lady Business, która wnosi do mojego biznesu niesamowitą perspektywę. Do tego w Polish Women Chamber of Commerce są programy dla liderek – i to, co tam się dzieje, to naprawdę wow, aż ciężko opisać w kilku zdaniach!
Najcenniejsza lekcja, jaką dostałam? Że jeśli chcesz iść dalej i się rozwijać, to musisz delegować. Nie da się wszystkiego robić samemu – a ja miałam długo taki syndrom „Zosi Samosi”. Druga ważna rzecz: zrozumienie, że biznes w ogromnej mierze zależy od naszego nastawienia, przekonań i wewnętrznej pracy. To był dla mnie największy szok – że to, jak myślę i jak podchodzę do siebie, ma taki sam wpływ na wyniki, jak moje strategie marketingowe.
W jaki sposób dbasz o równowagę między rozwojem zawodowym a osobistym, aby utrzymać harmonię w życiu?
U mnie ta równowaga to trochę miks różnych rzeczy. Regularnie chodzę na terapię, na baño de gong (to taka kąpiel w dźwiękach gongów – niesamowita sprawa!) i na zajęcia z malarstwa, które traktuję jak aktywną formę medytacji. Staram się też w weekendy nie pracować – no chyba że w tygodniu zrobiłam sobie wolne, to wtedy nadrabiam.
Dla mnie kluczowe jest to, żeby poza pracą było też życie – właśnie po to jestem na swoim. A po doświadczeniach zdrowotnych mam już bardzo mocno w głowie, że zdrowie i psychika nie mogą być na ostatnim miejscu. Bo prawda jest taka, że bez nich nie ma ani biznesu, ani życia. Ale też nie ukrywajmy – bez pieniędzy też trudno żyć, bo nie wszystko da się zrobić za darmo. Więc dbam o jedno i drugie, bo wiem, że one się wzajemnie napędzają.
Co uważasz za najbardziej kreatywną strategię marketingową, która przyniosła Ci sukces w biznesie?
Powiem szczerze – moją najlepszą „strategią marketingową” okazało się… po prostu bycie na wydarzeniach i spotkaniach. Może to nie brzmi jak coś super kreatywnego, ale dla mnie to zmieniło bardzo dużo. Pamiętam swój pierwszy networking u Gosi Smets – było nas wtedy zaledwie kilka osób, a ja akurat byłam po trudnych przejściach i na nowo układałam firmę. Właśnie tam poczułam, że nie muszę być samotną wyspą i że każda z nas – kobiet prowadzących biznes – mierzy się z podobnymi wyzwaniami. To było ogromnie uwalniające i dało mi odwagę, żeby się pokazywać.
Jeśli miałabym to ująć w kategoriach marketingowych, to nazwałabym tę strategię „relacje zamiast reklamy”. Zamiast inwestować w wielkie kampanie, postawiłam na budowanie autentycznych kontaktów, dzielenie się wiedzą i pokazywanie się tam, gdzie są moje klientki. Efekt? Zamiast przypadkowych zleceń z internetu zaczęłam przyciągać osoby, które naprawdę do mnie pasują. I myślę, że to właśnie ta autentyczność i obecność w odpowiednich miejscach była dla mnie najbardziej kreatywnym – i skutecznym – marketingiem.
Czy widzisz siebie jako liderkę, która inspiruje innych do osiągania sukcesu, i jakie wartości chciałabyś przekazać kolejnym pokoleniom przedsiębiorczych kobiet?
Tak, zdecydowanie. Widzę siebie jako liderkę – ale nie w takim klasycznym stylu „idź za mną, bo ja wiem najlepiej”. Bardziej jako osobę, która pokazuje, że można iść swoją drogą, po swojemu i w swoim tempie. Dla mnie bycie liderką to nie stawanie na piedestale, tylko bycie obok – z uśmiechem, wsparciem i wiarą, że każda z nas ma w sobie to, czego potrzebuje, żeby osiągnąć sukces.
Wartości, które chciałabym przekazać? Na pewno autentyczność – żeby nie zakładać masek i nie udawać kogoś, kim nie jesteśmy. Relacje – bo biznes nie dzieje się w próżni, tylko wśród ludzi, a prawdziwe kontakty potrafią dać więcej niż najlepsza kampania. I jeszcze lekkość – bo można zarabiać i się rozwijać bez wypalania się i bez presji, że trzeba wszystko na już.
Chciałabym, żeby kolejne pokolenia przedsiębiorczych kobiet wiedziały, że nie muszą być perfekcyjne, żeby być skuteczne. I że sukces naprawdę można budować na własnych zasadach.
Jaka jest Twoja filozofia dotycząca współpracy z innymi przedsiębiorcami, a może masz jakieś konkretne doświadczenia, które chciałabyś podzielić się z innymi?
Dla mnie współpraca to naprawdę WSPÓŁ-praca – czyli działanie razem, a nie obok siebie. Wierzę, że kiedy pracujemy wspólnie, to wygrywają wszyscy: ja, osoba, z którą działam, i przede wszystkim klientka. Tak właśnie podchodzę do współpracy – czy to z moimi klientkami, czy w tandemie z innymi dziewczynami, kiedy razem tworzymy coś dla jednej klientki.
I to jest niesamowite doświadczenie – bo wtedy każdy wnosi swoje mocne strony, a efekt końcowy jest o wiele lepszy, niż gdybyśmy próbowały robić wszystko same. Właśnie w takich sytuacjach najlepiej widać, że biznes nie musi być samotną podróżą, tylko może być przestrzenią pełną wsparcia i wymiany.
Jakie są Twoje największe wyzwania jako kobieta prowadząca własną firmę, i jak sobie z nimi radzisz?
Myślę, że największym wyzwaniem jest to, że jako kobieta często musisz udowadniać dwa razy więcej – swoją wiedzę, swoje kompetencje, swoje miejsce przy stole. I to bywa męczące. Ale nauczyłam się radzić sobie z tym jeszcze na Politechnice Śląskiej – tam egzaminy ustne były świetnym treningiem, żeby mówić pewnie, jasno i nie pozwolić się zbyć. Teraz w biznesie to procentuje, bo potrafię komunikować swoje kompetencje i nie daję się łatwo „upupić”.
Drugim wyzwaniem jest chyba balans – czyli żeby nie wpaść w pułapkę robienia wszystkiego samemu i bycia „Zosią Samosią”. To była dla mnie długa lekcja, ale dziś wiem, że delegowanie i proszenie o wsparcie to nie oznaka słabości, tylko siły.
Jak sobie z tym radzę? Po pierwsze – stawiam granice i jasno komunikuję, co robię i dlaczego. Po drugie – inwestuję w siebie, w rozwój i w otaczanie się mądrymi ludźmi, którzy wspierają, a nie podważają. I po trzecie – traktuję wyzwania jak trampolinę, a nie mur. Dzięki temu każde kolejne doświadczenie tylko wzmacnia moją pozycję.
W jaki sposób Twoje największe porażki przyczyniły się do Twojego sukcesu dzisiaj?
Oj, było ich kilka i dziś wiem, że każda z nich była potrzebna. Na początku mojej drogi największą trudnością było pilnowanie granic. Trafiałam na klientów, którzy ignorowali umowy albo umniejszali mojej pracy – a ja jeszcze nie miałam narzędzi, żeby to dobrze „udźwignąć”. To był dla mnie trudny czas, ale właśnie wtedy zaczęłam uczyć się komunikacji – m.in. porozumienia bez przemocy (NVC). I to był game changer: zrozumiałam, że mogę mówić jasno o swoich potrzebach i oczekiwaniach, z szacunkiem dla drugiej strony, ale bez zgody na brak szacunku wobec mnie. Ta „porażka” stała się fundamentem mojego obecnego podejścia do klientów i współprac.
Druga lekcja przyszła ze strony… hiszpańskiej skarbówki. Przez mój błąd przelew się odbił, a odsetki zaczęły rosnąć w takim tempie, że zrozumiałam, dlaczego podatki potrafią kogoś doprowadzić do bankructwa. To była bolesna lekcja, ale dzięki niej dziś mam księgowość dopiętą na ostatni guzik i dopłacam za pełne wsparcie, żeby spać spokojnie.
Te doświadczenia nauczyły mnie, że biznes to nie tylko zarabianie, ale też pilnowanie granic, procedur i całej tej „niewidzialnej” strony firmy. Dzięki nim dziś działam spokojniej, mądrzej i z dużo większą pewnością siebie.
Czy kiedykolwiek musiałaś podejmować decyzje biznesowe wbrew opinii innych? Jak to wpłynęło na Ciebie i Twoją firmę?
Tak, i to nawet całkiem często. W świecie biznesu jest mnóstwo „pigułek” – szybkich trików, magicznych metod, które obiecują natychmiastowe efekty. A ja w takie rozwiązania nigdy nie wierzyłam. Wybieram raczej mniej „seksi” opcję: regularną pracę i przemyślaną strategię.
Bywało, że słyszałam: „Ale po co się tak męczyć, zrób prosty kurs o Instagramie, to się sprzeda od razu” albo „nie komplikuj, weź gotowca i będzie szybciej”. Tylko że ja wiem, że szybciej nie zawsze znaczy lepiej. Zamiast iść w coś, co nie było zgodne ze mną, decydowałam się budować krok po kroku – czy to przy tworzeniu własnych produktów, czy przy współpracy z klientkami.
Jak to wpłynęło? Po pierwsze – mam firmę, która jest spójna ze mną i moimi wartościami. Po drugie – przyciągam klientki, które naprawdę chcą robić rzeczy „na serio”, a nie łapać się na magiczne sztuczki. To sprawia, że moja praca jest dużo bardziej satysfakcjonująca, a relacje z klientkami – głębsze i długofalowe.
W jaki sposób Twoje wartości osobiste wpływają na podejmowane decyzje biznesowe?
Moje wartości to dla mnie taki wewnętrzny kompas – zawsze sprawdzam, czy to, co robię, jest z nimi spójne. Dzięki temu nie gubię się w „szybkich okazjach” czy trendach, które są głośne, ale zupełnie nie moje. Wybieram tylko te projekty i kierunki, które naprawdę czuję. To sprawia, że moja praca jest autentyczna, a ja mam pewność, że idę swoją drogą – nie cudzą. Tutaj też pomaga mi Human Design – a szczególnie interpretacja jego pod kątem biznesu, robiłam go z Grażyna Pawtel-Lorente i zrozumiałam jeszcze bardziej jak ja działam.
Czy istnieje jakiś projekt lub inicjatywa społeczna, w którą zaangażowałaś się jako przedsiębiorczyni, i jaka była rola Twojej firmy w tym zaangażowaniu?
Bardzo lubię angażować się w inicjatywy społeczne, zwłaszcza te związane z polską społecznością w Hiszpanii. Wspierałam m.in. Polską Szkołę im. Marii Skłodowskiej-Curie w Madrycie, Polsko-Hiszpańskie Stowarzyszenie Forum czy działałam w zarządzie Polish Professionals in Madrid. Tam zajmowałam się automatyzacją i modernizacją strony – chciałam pokazać, że techniczne rozwiązania mogą realnie wspierać działalność i ułatwiać codzienną pracę organizacji.
Obecnie jestem zaangażowana w Polish Women Chamber of Commerce, gdzie oczywiście odpowiadam za modernizację strony i wsparcie techniczne dziewczyn. To dla mnie ogromna satysfakcja, bo mogę łączyć swoje umiejętności z czymś, co realnie pomaga innym kobietom rozwijać skrzydła.
Jakie technologie czy innowacje uważasz za kluczowe dla rozwoju biznesu w dzisiejszym dynamicznym środowisku?
Dla mnie kluczowe są te technologie, które naprawdę ułatwiają życie przedsiębiorczyniom, a nie tylko dobrze brzmią w prezentacjach. Automatyzacja procesów, narzędzia do analizy danych i systemy, które pozwalają oszczędzać czas – to jest game changer. Sama widzę, jak ogromną różnicę robi np. dobrze skonfigurowany system mailingowy, automatyczne płatności czy narzędzia takie jak Google Search Console oraz Google Analytics, które pokazują, co faktycznie działa na stronie.
Z drugiej strony myślę, że innowacją przyszłości jest też… prostota. W świecie, w którym ciągle pojawia się coś nowego, największą przewagę daje umiejętność wybierania tego, co naprawdę wspiera biznes, zamiast gubić się w stosie narzędzi i trendów. Technologia ma być wsparciem, a nie kolejnym obowiązkiem na liście. I nie musimy mieć wszystkich udogodniej. Hihi
W jaki sposób radzisz sobie z presją i stresem związanym z prowadzeniem własnej firmy?
Moje patenty są proste, ale skuteczne: terapia, rozmowy z przyjaciółkami i ogromne wsparcie mojego męża. Czasem samo wygadanie się już sprawia, że stres maleje o połowę.
Poza tym mam jedno pytanie, które zawsze sprowadza mnie na ziemię: „Na co mam wpływ, a na co nie?” Jeśli coś jest w moim zasięgu – działam. A jeśli nie – staram się to odpuścić, bo inaczej można by zwariować. To podejście daje mi dużo spokoju i pomaga patrzeć na biznes nie tylko przez pryzmat presji, ale też życia, które dzieje się obok. Jeszcze o odpuszczeniu – jak ciężko mi idzie odpuszczenie to grzebie dalej dlaczego mi to tak ciężko idzie.
W jaki sposób dbasz o swój rozwój osobisty? Czy jesteś zwolenniczką jakichś konkretnych praktyk czy metod?
Jestem zwolenniczką tego, żeby szukać tego, co naprawdę nam pasuje – zamiast ślepo podążać za jedną metodą. Sama przez lata korzystałam (i wciąż korzystam) z różnych form pracy ze sobą: psychoterapii, hipnoterapii, ustawień systemowych, numerologii, Human Design, Reiki, Soul Coachingu czy aktywacji energii kundalini.
Każda z tych metod wniosła coś ważnego w innym momencie mojego życia i biznesu. Dzięki temu mogę patrzeć na siebie i na pracę przedsiębiorczyni z różnych perspektyw – i wybierać to, co w danym czasie daje mi największe wsparcie. Dla mnie rozwój osobisty to nie „checklista do odhaczenia”, tylko proces, w którym uczysz się siebie coraz lepiej.
Dlaczego Google Search Console stało się dla Ciebie tematem kursu i jak może realnie pomóc kobietom w biznesie?
Pomysł na kurs wziął się z mojej codziennej pracy z klientkami. Tworzyłam dla nich strony i widziałam, że często mają poczucie, że skoro strona istnieje, to klienci „jakoś sami się znajdą”. A prawda jest taka, że dopóki Google nie zauważy Twojej strony – to tak, jakby Twój biznes działał w lesie, do którego nie prowadzi żadna droga.
Google Search Console to darmowe narzędzie, które pokazuje czarno na białym: czy Google w ogóle widzi Twoją stronę, jakie frazy wpisują ludzie, żeby do Ciebie trafić i co blokuje Twoją widoczność. Problem w tym, że dla większości przedsiębiorczyń ten panel wygląda jak kokpit samolotu – dużo cyferek, czerwonych komunikatów i zero jasności, co z tym zrobić.
Dlatego stworzyłam kurs: żeby zdjąć ten strach i chaos. Tłumaczę krok po kroku, w prostym języku, jak używać GSC tak, żeby przestać zgadywać, a zacząć działać świadomie. To nie jest kurs po to, żeby ktoś został specjalistką SEO – tylko po to, żeby każda z nas wiedziała, co naprawdę dzieje się z jej stroną i jak sprawić, żeby klienci ją znajdowali.
Dla mnie to jest empowerment w czystej postaci – bo nic tak nie daje pewności siebie w biznesie online, jak świadomość, że nie jesteś „niewidzialna” w Google.
Psstt.. pamiętaj że jeszcze jest Google Analtytics. ale o tym kiedy indziej 😉
Jakie najczęstsze błędy popełniają przedsiębiorczynie w kwestii widoczności swoich stron i w czym Google Search Console może im pomóc?
Najczęstszy błąd? Myślenie, że sama obecność w internecie wystarczy. „Mam stronę, to klienci na pewno ją znajdą” – a potem cisza. Drugi klasyk: działanie na oślep. Dziewczyny publikują treści, inwestują w reklamy, a tak naprawdę nie wiedzą, czy Google w ogóle widzi ich stronę.
Kolejna pułapka to strach przed technikaliami. Wiele osób loguje się do Google Search Console, widzi wykresy i czerwone komunikaty i… zamyka kartę w przeglądarce, bo to wygląda jak kokpit promu kosmicznego. I w efekcie tracą narzędzie, które mogłoby być ich najlepszym sprzymierzeńcem.
A prawda jest taka, że GSC pomaga właśnie w prostych, codziennych sprawach: pokazuje, na jakie frazy ludzie naprawdę trafiają na Twoją stronę,podpowiada, jakie błędy blokują Twoją widoczność, i daje sygnały ostrzegawcze zanim coś naprawdę się posypie.
W moim kursie zdejmuję z tego cały techniczny bełkot i pokazuję, że to narzędzie może być Twoją latarką w ciemnym tunelu – zamiast kolejnym źródłem frustracji. Dzięki temu przestajesz zgadywać i wreszcie wiesz, co poprawić, żeby Twoja strona zaczęła przyciągać klientów.
Co konkretnego zyskują uczestniczki po przejściu Twojego kursu Google Search Console?
Przede wszystkim spokój i kontrolę – zamiast zgadywać, wiedzą dokładnie, co dzieje się z ich stroną. Uczestniczki kursu po raz pierwszy widzą czarno na białym, jakie frazy przyciągają im klientów, co blokuje ich widoczność i jakie działania faktycznie mają sens.
Dzięki temu przestają działać „na czuja” i zaczynają podejmować świadome decyzje: które treści rozwijać, co poprawić na stronie, jak reagować na błędy. To ogromna różnica, bo nagle Twoja strona nie jest tylko wizytówką, ale realnym narzędziem sprzedaży.
A dodatkowo zyskują coś jeszcze – lekkość. Bo Google Search Console przestaje być straszakiem i staje się sprzymierzeńcem. Dziewczyny piszą mi, że po kursie pierwszy raz logują się do GSC bez stresu, a wręcz z ciekawością. I właśnie o to chodziło: żeby widoczność w Google nie była magią, tylko czymś, co naprawdę można ogarnąć.
Rozmówczyni wywiadu: Aleksandra Machnicka
Aleksandra Machnicka – kobieta, która mówi Google po ludzku. Twórczyni kursu Google Search Console od podstaw, dzięki któremu przedsiębiorczynie przestają być niewidzialne w sieci. Łączy technologię z lekkością i pokazuje, że strona internetowa to nie dekoracja, ale narzędzie do zdobywania klientów.